Ekspert komentuje aferę z "ampułeczkami" lekarza. "Dobitny przykład naiwności i indolencji"

Incydent z krakowskiego szpitala, gdzie lekarz dyżurujący przyjął w gabinecie pacjenta, samemu będąc podpiętym do kroplówki, zszokował opinię publiczną. Choć nie wiadomo, co zawierały "ampułeczki", o jakie medyk poprosił stażystkę, z ich rozmowy wynikało, że mógł to być fentanyl, silny lek o działaniu narkotycznym ("a może by jaki fentanyl w ampule się przydał?"). Dr Bohdan Woronowicz, który skomentował tę sprawę dla Medonetu, przyznał, że zdarzenie bardzo go zmartwiło, ale nie zaskoczyło, bo według jego wiedzy "takie sytuacje są, były i będą miały miejsce".

Tagi

Źródło

medonet.pl

Komentarz [H]yperreala

Tekst stanowi przedruk z podanego źródła - pozdrawiamy serdecznie! Wszystkich czytelników materiałów udostępnianych na naszym portalu serdecznie i każdorazowo zachęcamy do wyciągnięcia w ich kwestii własnych wniosków i samodzielnej oceny wiarygodności przytaczanych faktów oraz zawartych tez.

Odsłony

242

Incydent z krakowskiego szpitala, gdzie lekarz dyżurujący przyjął w gabinecie pacjenta, samemu będąc podpiętym do kroplówki, zszokował opinię publiczną. Choć nie wiadomo, co zawierały "ampułeczki", o jakie medyk poprosił stażystkę, z ich rozmowy wynikało, że mógł to być fentanyl, silny lek o działaniu narkotycznym ("a może by jaki fentanyl w ampule się przydał?"). Dr Bohdan Woronowicz, który skomentował tę sprawę dla Medonetu, przyznał, że zdarzenie bardzo go zmartwiło, ale nie zaskoczyło, bo według jego wiedzy "takie sytuacje są, były i będą miały miejsce".

"Skoczysz mi po ampułeczki?" Lekarz dyżurował pod kroplówką

Do sieci przedostało się krótkie nagranie z krakowskiego Szpitala Specjalistycznego im. Stefana Żeromskiego. W kadrze widać dwie postaci — lekarza siedzącego przy biurku z kroplówką i stażystkę. Słychać rozmowę — doktor pyta pracownicę, czy "skoczy mu po ampułeczki". Ta chce wiedzieć, czy ma zaaplikować zawartość ampułki "do kroplówki czy tak do wenflonu". Doktor poleca, żeby dołożyła ją do wenflonu. Wtedy do gabinetu wchodzi pacjent, zastawszy medyka z podłączoną kroplówką. Nie wiadomo na pewno, co zawierały ampułki. Jak wynika z rozmowy obojga, mógł to być fentanyl, silny lek wykazujący działanie narkotyczne.

Reporter TVN24, który jako pierwszy dotarł do nagrania, dowiedział się od informatorów, że pracownicy SOR tej placówki zauważyli, że część leków znikała z apteczki i odkryli, że jeden z lekarzy aplikuje je sobie — przy pomocy kroplówki. Incydenty zgłosili przełożonym w listopadzie ubiegłego roku. W odpowiedzi dostali polecenie "obserwowania" kolegi, mieli też nie dopuszczać do sytuacji, by przebywał bez dozoru w pomieszczeniu, w którym zgromadzone były leki.

Aktualnie sprawę bada prokuratura. Lech Kucharski, dyrektor szpitala, przyznał, że "wymaga ona wyjaśnienia", choć w rozmowie z reporterem stacji zaznaczył, że nie ma oficjalnych informacji, jakoby lekarz z nagrania miał problemy z narkotykami, a z zapisu wideo nie wynika jednoznacznie, jaki lek trafił do kroplówki.

Dyrektor zlecił kontrolę, która podobno nie wykazała nieprawidłowości, a lekarz, o którym mowa, przedstawił wyniki badań na obecność substancji psychoaktywnych w organizmie— okazały się negatywne. On sam zresztą zgodził się porozmawiać z reporterem TVN24 i zapewnił, że nigdy nie miał problemów z narkotykami. Według jego słów, w ampułce widocznej na nagraniu miał być środek przeciwwymiotny. Tego dnia bowiem doktor miał być "trochę chory". Według ustaleń reporterów, ten sam medyk kilka lat wcześniej miał podobne problemy w innym miejscu pracy, skąd podobno został zwolniony m.in. za zażywanie leków narkotycznych. Zapytany o to zaprzeczył. Uznał, że to "stara sprawa", która z obecną nie ma nic wspólnego.

Zdarzenie w rozmowie z Medonetem skomentował dr Bohdan Woronowicz, specjalista psychiatra i seksuolog, certyfikowany specjalista i superwizor psychoterapii uzależnień, jeden z dwójki fundatorów Fundacji Biuro Służby Krajowej Anonimowych Alkoholików w Polsce oraz pierwszy Powiernik klasy A (niealkoholik) w polskiej Wspólnocie Anonimowych Alkoholików.

"W środowisku wszyscy doskonale wiedzą, kto pije, a kto »ćpa«"

Aleksandra Bujas, Medonet.pl: Jak pan skomentuje wydarzenia z krakowskiego szpitala?

Dr Bohdan Woronowicz: Jestem bardzo zmartwiony i sfrustrowany. Zaistniała sytuacja mnie jednak nie zaskoczyła, bo wiem, że takie sytuacje są, były i będą miały miejsce. O Fentanylu, który jest narkotycznym lekiem przeciwbólowym można poczytać w internecie, więc nie będę o nim mówił. Powiem natomiast o bardzo ważnym problemie dotyczącym lekarzy.

Trochę perspektywy historycznej — na początku lat 2000 byłem wielokrotnie zapraszany jako ekspert, biegły, do Naczelnej Izby Lekarskiej, żeby oceniać stan zdrowia lekarzy, u których podejrzewano uzależnienia. I wtedy zorientowałem się, że działania samorządu lekarskiego w kierunku rozwiązania problemu są chaotyczne i że nie ma żadnego profesjonalnego programu, który mógłby wpłynąć na zminimalizowanie tego problemu.

Nikt nie reaguje na problem?

Reaguje, ale nieumiejętnie. To były czasy, kiedy prezesem NIL był dr Konstanty Radziwiłł, który cieszył się wówczas bardzo dużym autorytetem wśród kolegów lekarzy. Zacząłem zwracać jego uwagę na to, co się dzieje. Udało mi się przekonać prezesa do swoich racji, on przekonał członków Rady.

W efekcie, w kwietniu 2007 r., czyli 17 lat temu, Naczelna Rada Lekarska wydała uchwałę "w sprawie organizacji systemu pomocy lekarzom i lekarzom dentystom, których stan zdrowia uniemożliwia wykonywanie zawodu". Uchwała ta zobowiązała "okręgowe rady lekarskie do zorganizowania systemu pomocy lekarzom i lekarzom dentystom, których stan zdrowia uniemożliwia wykonywanie zawodu, a w szczególności do powołania pełnomocnika do spraw zdrowia lekarzy i lekarzy dentystów".

Udało się?

Częściowo tak, bo tacy pełnomocnicy zostali powołani prawie we wszystkich izbach okręgowych, których jest 23, zaczęliśmy się spotykać i szkolić. Swoją drogą, to ciekaw jestem, ilu z nich przetrwało do dzisiaj. W 2014 r., po przejściu na emeryturę, powierzono mi funkcję pełnomocnika ds. zdrowia w Okręgowej Izbie Lekarskiej w Warszawie.

Miałem tam najczęściej do czynienia z lekarzami, którzy byli zatrzymywani przez policję w stanie nietrzeźwości, zarówno w pracy, jak i np. "za kółkiem". Takich przypadków było w Polsce dużo i np. jeśli dobrze pamiętam, to w latach 2016-2017 prawie nie było miesiąca, żeby w prasie nie było "ciekawostki", że w jakiejś miejscowości przyjmował pacjentów lekarz w stanie wskazującym na spożycie alkoholu.

To mnie zmobilizowało do przyspieszenia prac nad przygotowywaniem projektu programu zdrowotnego dla lekarzy i algorytmów postępowania w takich sytuacjach. Konsultowałem go z kolegami z innych izb lekarskich a także z dr. Radziwiłłem, który wprawdzie zakończył swoją kadencję jako prezes, ale nadal był zainteresowany naprawą sytuacji. Program, który stworzyłem na wzór rozwiązań funkcjonujących m.in. w USA, przekazałem kolegom z innych Izb. Tam np. lekarz, u którego zdiagnozuje się uzależnienie, jest kierowany na leczenie, pod rygorem: "nie chcesz się leczyć, nie będziesz leczyć ludzi". Na tym nie koniec.

Taka osoba po zakończonej terapii w ośrodku musi poddać się monitorowaniu przez okres pięciu lat. Tak, jak wyczynowy sportowiec, musi informować o wszystkich swoich ruchach i być gotowy na pobranie płynów ustrojowych czy włosa do badania na obecność substancji psychoaktywnych. Pierwsze lata po odbyciu programu terapii to w przypadku uzależnień najtrudniejszy okres.

Co się wtedy dzieje?

Albo człowiek utrwali się w trzeźwości, albo wróci do picia lub brania substancji psychoaktywnych. U nas mówi się, że ok. 30 proc. osób kończących terapię uzależnień później "idzie do przodu", zdrowieje. Według badań, w Stanach, dzięki wprowadzeniu pięcioletniego monitorowania — 75-90 proc. uzależnionych lekarzy wychodzi z tego, przestaje pić, przestaje brać. Podobne wyniki mają tam programy leczenia pilotów linii pasażerskich.

Chciałem podobny system wprowadzić u nas, zacząłem robić rozeznanie. Nawiązałem nawet kontakt z instytucją zajmującą się kontrolą antydopingową i chciałem korzystać z ich doświadczeń, bo przecież sportowcy muszą być gotowi na każde wezwanie i stawiać się na badania, czy nie przyjmują jakichś środków. Tego rodzaju monitoring chciałem upowszechnić i tak jak już wspominałem, przekazałem swój projekt kolegom z innych izb lekarskich. Jednak w 2018 r. zmieniły się władze w samorządzie lekarskim, przyszli dużo młodsi i w tych sprawach zupełnie niekompetentni koledzy, którzy uznali, że są sprawy ważniejsze. Myślałem, że to tylko chwilowo, i że jak się "okopią" na swoich nowych stanowiskach, to znajdą czas na zajęcie się uzależnionymi kolegami. Niestety, zawiodłem się.

Jakie były dalsze losy pańskiego projektu?

Wydaje mu się, że zupełnie padł. W 2018 r. odszedłem z OIL i nie słyszałem, żeby coś w tym kierunku robiono. Ostatnio słyszałem, że w warszawskiej Izbie wrócono do wspierania ofiar tzw. wypalenia zawodowego, co zapoczątkowałem 10 lat temu. Może więc przyszła również pora na to, żeby wziąć się odpowiedzialnie za rozwiązanie problemu uzależnionych kolegów, bo wypalenie zawodowe bardzo często idzie w parze z "samoleczeniem się" alkoholem lub innymi substancjami psychoaktywnymi?

Słowem, od tamtego czasu nie udało się wdrożyć rozwiązania na wzór amerykański.

Niestety i to z winy moich kolegów z samorządu lekarskiego. Braku dbałości o kolegów i ich pacjentów, albo… nie chcę nikogo obrażać. A przecież powinniśmy troszczyć się nie tylko o pacjentów, poziom świadczeń lekarskich, ale i o zdrowie samych lekarzy. Pełnomocnicy zostali, jedni coś robili, inni nic. Jeżeli, według badań z różnych krajów, 8-16 proc. lekarzy w jakimś okresie swojej kariery zawodowej ma problem z przyjmowaniem substancji psychoaktywnych, a nawet z uzależnieniem, to niewątpliwie powinno się znacznie poważniej potraktować ten problem i rozwiązać go ustawowo, o co też zabiegałem. Tu przypominam, że lekarzy posiadających prawo wykonywania zawodu jest ok. 150 000.

8-16 proc. to bardzo dużo. Z czego to może wynikać? Chodzi o ułatwiony dostęp do niektórych substancji, obciążenie wymagającą pracą?

Dostępność to jedna kwestia. Na liście najbardziej stresogennych zawodów w Polsce lekarz znalazł się w pierwszej 10-tce. Społeczeństwo ma bardzo wysokie oczekiwania w stosunku do lekarzy, a oni kolei mają bardzo mało czasu na realizację tych oczekiwań. Nieustannie konfrontują się z bólem, cierpieniem, sytuacjami kryzysowymi, stanami beznadziejnymi. Wszystko to przeżywają, są stale eksponowani na traumatyczne przeżycia. W zespołach lekarskich też zdarza się przemoc, nękanie. Do tego dochodzą skargi, wypalenie, nadmierne obciążenie wynikające z braków kadrowych, stąd straszne ilości godzin do przepracowania.

I zarwane noce, które niełatwo przerwać.

Dotarłem kiedyś do badań, z których wynikało, że nieprzespana noc daje efekt podobny 2 promilom alkoholu we krwi. To zjawisko niezwykle niebezpieczne, naraża na błędy w sztuce. Jest wiele osób, które, chcąc dalej w tym funkcjonować, zaczyna sobie "radzić". Często to odreagowywanie alkoholem w domu. Ale to też, ze względu na łatwą dostępność, poszukiwanie ulgi poprzez przyjmowanie różnych substancji psychoaktywnych. To często leki z grupy benzodiazepin i opioidów (np. Fentanyl). Czasem lekarz, który nie wyrabia się w pracy, "podpiera się" psychostymulantami. Otoczenie tego nie widzi?

W środowisku lekarskim panuje zbyt często zmowa milczenia i fałszywa zawodowa solidarność — "dzisiaj tobie się przytrafiło, a jutro mnie może się coś przytrafić". Narażać się koledze lekarzowi, podpaść, "zakablować" – co to, to nie. Warto wiedzieć, że jeden z artykułów Kodeksu Etyki Lekarskiej stanowi: "Lekarz wszelkie uwagi o dostrzeżonych błędach w postępowaniu innego lekarza powinien przekazać przede wszystkim temu lekarzowi. Jeżeli interwencja okaże się nieskuteczna albo dostrzeżony błąd lub naruszenie zasad etyki powoduje poważną szkodę, konieczne jest poinformowanie organu izby lekarskiej". Ta możliwość jest jednak bardzo rzadko wykorzystywana, a częściej sprawy "zamiata się pod dywan".

Koledzy lekarza z Krakowa otrzymali polecenie, aby go obserwować i pilnować, by nie miał dostępu do leków.

Wydawanie takich zaleceń to dobitny przykład naiwności i indolencji. Świadczy o braku kompetencji i braku podstawowej wiedzy na temat uzależnień u tych, którzy o tym zadecydowali. Łatwo więc sobie wyobrazić, że operuje panią lekarz będący na ciężkim kacu albo wypisuje pani receptę ktoś, kto jest pod działaniem narkotyku. To się w głowie nie mieści. Uzależnieni lekarze bardzo często wykorzystują miejsce pracy do nielegalnego zdobywania leków czy narkotyków dla siebie. To kradzieże, recepty wypisywane na inne osoby, spotykałem się nawet z wykradaniem recept kolegom.

Niepojęte.

Lekarz postępuje tak samo jak każdy inny uzależniony, czyli chory, a wiedza medyczna i układy koleżeńskie tylko ułatwiają mu ukrywanie problemu i kontynuowanie swoich chorych i niebezpiecznych dla pacjentów zachowań.

Widok lekarza na dyżurze pod kroplówką na dyżurze jest jednak niecodzienny.

I do tego kolegów, którzy nie zwracają na to uwagi. Doprecyzuję, że w mojej propozycji nie chodzi o karanie uzależnionych lekarzy, bo to ludzie chorzy, tylko o stworzenie warunków zmuszających ich do podjęcia leczenia. Karać powinno się kierowników klinik, przychodni, ordynatorów, dyrektorów szpitali za to, że narażają swoich pacjentów na niebezpieczeństwo tolerując takiego pracownika. Przecież w środowisku wszyscy doskonale wiedzą, kto pije, a kto "ćpa".

Pracując jako pełnomocnik zrobiłem w 2016 r. badania, które wykazały np., że prawie 30 proc. ankietowanych czuło zapach alkoholu od kolegi w trakcie pracy. O leki i narkotyki nie pytałem. Najczęściej takiego pracownika wyrzuca się z pracy, nie mówiąc nigdzie "dalej", co się wydarzyło. A on idzie do innego szpitala czy do poradni w tym samym albo w innym mieście czy województwie i dalej robi to samo, zagrażając zdrowiu, a nawet życiu pacjentów.

To częste sytuacje?

Spotykałem się z lekarzami, którzy mieli po kilka spraw sądowych z różnych miast. Bardzo liczyłem na to, że opracowany przede mnie program pomoże tym ludziom. Nie żeby ich karać czy prześladować, a znaleźć sposób, by przekonać, a w niektórych przypadkach nawet przymusić ich do zajęcia się problemem swojego zdrowia.

Tego rodzaju program powinien zostać wprowadzony i realizowany konsekwentnie. Karani muszą być ci, którzy pozwalają na to, że do pracy zostaje dopuszczony "niedysponowany" lekarz. Kierownicy klinik i inne osoby zarządzające w większości nie mają zielonego pojęcia, na czym polega uzależnienie. Przyjdą, pogrożą, postraszą i myślą, że jak usłyszą obietnicę poprawy, to będzie ona zrealizowana. A u osób uzależnionych to tak nie działa. Obiecując, że się poprawią, nawet w to wierzą i bardzo chciałyby, ale one nie potrafią tego zrobić. Mogą się tego nauczyć dopiero w trakcie wielomiesięcznej psychoterapii. Leczenie polega na tym, że pacjent lepiej poznaje siebie i specyfikę swojej choroby. Dostaje też narzędzia, które pozwalają tę chorobę zatrzymać.

Trudno nie żałować, że pański projekt nie ruszył.

To jest dla mnie niezrozumiałe od strony merytorycznej, tym bardziej, że można tu mówić o 75-90 proc. skuteczności, tak jak w amerykańskich programach (Physician Health Program). Od strony "kolesiostwa", niekompetencji czy… — rozumiem. Będąc pełnomocnikiem sprawdzałem, monitorowałem kolegów, miewałem przykrości z tego powodu, bo później były do mnie pretensje, że ja jestem taki zły i "niewyrozumiały", kiedy nie dałem się okłamać. Lekarka, która przyszła na moje miejsce, nawet nie zapytała o moich "podopiecznych".

A zawieszanie prawa wykonywania zawodu na czas terapii i monitorowanie to rozwiązanie naprawdę proste w realizacji. Tylko trzeba rozumieć, na czym polega uzależnienie, jaka jest jego specyfika i czym różni się od innych chorób. Postępowanie z uzależnionymi jest przecież inne niż z pozostałymi chorymi. Muszą to zrozumieć też "ci na górze", w Ministerstwie Zdrowia i w samorządzie lekarskim.

Argumentów za wprowadzeniem monitorowania nie brak.

W Stanach programy działają skutecznie od lat 70. Jesienią ukaże się książka, do której napisałem wstęp, a której autorem jest lekarz wywodzący się z rodziny alkoholowej, gdzie ojciec i matka pili. Sam uzależnił się od alkoholu i leków. Później przeszedł leczenie i z rozrzewnieniem wspomina ten pięcioletni okres monitorowania, gdzie musiał być w każdej chwili gotów na telefon oraz wizytę oddelegowanego pracownika, który mógł mu pobrać krew lub mocz. Musiał informować odpowiednie instytucje, gdzie przebywa. Twierdzi, że zawdzięcza temu życie. Przestał pić, przestał brać, zrobił specjalizację uprawniającą do leczenia uzależnionych, jest fantastycznym specjalistą, z własnymi doświadczeniami.

"Incydenty" trzeba nagłaśniać?

Uważam, że trzeba nagłaśniać negatywne następstwa picia alkoholu i przyjmowania innych substancji psychoaktywnych, zagrożenie i straty, bo może ktoś się w końcu przestraszy, a ktoś inny zmądrzeje. Ministerstwo Zdrowia w tej chwili bierze się trochę za porządkowanie spraw dotyczących alkoholu i bardzo dobrze. Trzymam kciuki. Mówi się, że państwo "zarabia" na sprzedaży alkoholu. To bzdura i kłamstwo.

Zarabiają na tym pewne firmy. My wszyscy, jako społeczeństwo, ponosimy przez alkohol czterokrotnie wyższe koszty z powodu szkód, jakie wywołuje na różnych płaszczyznach. Alkoholowe lobby dba o możliwie szeroki dostęp do alkoholu, robi nam "wodę z mózgu" strasząc, że stacje paliw zbankrutują po wycofaniu z nich alkoholu albo, że powstaną meliny, jeśli wejdzie zakaz sprzedaży alkoholu między 22.00 a 6.00, "Ciemny lud" to niestety kupuje, ale na szczęście jest trochę osób myślących, także wśród tzw. decydentów i w nich jest nadzieja. Należy też pamiętać, że alkoholowe lobby jest bardzo bogate i nie szczędzi środków finansowych na zachowanie status quo.

Kończąc chciałby jeszcze przypomnieć, że zawód lekarza jest zawodem zaufania publicznego, a wszelkie instytucje zaufania publicznego muszą mieć zarówno sprawne mechanizmy stojące na straży tego zaufania jak i sprawne mechanizmy zabezpieczające oraz naprawcze.

Oceń treść:

Brak głosów
Zajawki z NeuroGroove
  • 2C-I



motto:

było smaszno a jaszmije smukwijne

świdrokrętnie na zegwniku wężały

peliczaple stały smutcholijne

a zbłąkinie rykoświstąkały




W moim posiadaniu znajduje sie 300mg 2c-i w eleganckiej dilerce.

Rozpuszczam to w butelce wody zdatnej do użycia dla niemowląt.




Dzień pierwszy


  • Lorazepam

Nazwa specyfiku: Lorafen 2mg [sa tez 1 mg], substancja: Lorazepanum





Poziom doswiadczenia: ten lek jadlem pierwszy raz. Mialem kontakt z:

alkoholem [wiele razy], nikotyna [wiele razy], marihuana [wiele razy],

amfetamina [4x], Klonozepanum [przez tydzien], SD [raz] oraz z galka

muszkatalowa [raz].





Dawka oraz metoda zaaplikowania: jedna tabletka [2mg], doustnie.

  • Marihuana

2006, wrzesień. Amsterdam

Wrzesień, rok 2006. Całe wakacje upłynęły pod znakiem pracy. We wrześniu całą ekipą
planowaliśmy eskapadę do Ziemii Obiecanej, do miejsca, gdzie odpalając jointa nie trzeba nerwowo oglądać się za siebie a idąc ulicą z gramem, nie trzeba kurczowo ściskać go w dłoni i zaprzątać sobie głowy myślą : zdążę połknąć, czy nie... To miało być ukoronowanie naszej przygody z MJ, nasza Mekka, nasz szczyt. Jedni wchodzą na K2 inni jadą... do AMSTERDAMU.

  • Amfetamina

Jako, że poniższy tekst jest niejako spowiedzią człowieka, który przeszedł wiele z amfetaminą, pozostawię go w niezmienionej formie, chociażby po to, żeby pokazać, jak zmienia się sposób myślenia/pisania po długotrwałych ciągach z tego typu stymulantami. Jeśli pojawią się takie prośby, mogę spróbować wyedytować ten tekst i zamieścić go obok oryginału.

Pozdrawiam i życzę miłej lektury.

mod.

randomness